Od niepamiętnych czasów zwana "Mańką". Ksywa, wydawałoby się, uszczypliwa, w Jej przypadku brzmiała raczej pieszczotliwie. Gdy w 1992 roku przyszliśmy do szkoły, miała już za sobą 20 lat pracy i była legendą monieckiego ogólniaka. Dość powiedzieć, że do klasy, gdzie miała mieć wychowawstwo, zgłosiło się czterdzieści kilka osób, podczas gdy do innych klas - po kilkanaście. Przez pierwszą połowę września trwała zatem nieustanna walka o to, kto "u Stawiszyńskiej" zostanie, a kto będzie musiał odejść. Odejść nie chciał nikt, dlatego gnieździliśmy się po trzy osoby w ławce i przy parapetach. Wkrótce dyrekcja administracyjnie przeniosła część uczniów do innych wychowawców. A w następnym roku zabroniła pierwszakom samodzielnego wyboru klas. Pani profesor przyjechała do Moniek w 1972 roku. Nigdy wcześniej tu nie była. Po skończeniu studiów na lubelskim Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej powiedziano jej wprost: jeśli chce dostać pracę w mieście, musi się zapisać do Partii. Nie zapisała się. Dostała do wyboru pracę na Rzeszowszczyźnie lub na Północnym-Wschodzie. - Zawsze lubiłam zimno, więc wybrałam to drugie - opowiadała nam po latach. Na Północnym-Wschodzie w grę wchodziły dwa prowincjonalne miasteczka: Mońki i Suwałki. - Wzięłam mapę i zobaczyłam, że w Suwałkach nie ma kolei. A w Mońkach jest. Bez wahania wybrałam Mońki - wspominała nam nieraz prof. Stawiszyńska. Pobędę tam dwa lata i wrócę - myślała sobie. Została ponad trzydzieści lat. - Bo Mońki mnie urzekły - wyjaśniała w wywiadzie dla "Gazety Współczesnej" udzielonym z okazji jubileuszu trzydziestolecia pracy. Wraz ze swoją przyjaciółką prof. Teresą Halicką zyskały opinię nauczycielek szczególnie przyjaznych uczniom, co w tamtych czasach już samo w sobie wydawało się podejrzane. Przez lata organizowała niezliczone wycieczki szkolne po całej Polsce. Ich klimat był niepowtarzalny, bo na wycieczkach z duetem "Halicka-Stawiszyńska" można było znacznie więcej, niż na innych. - Jak już musicie pić, to nie kryjcie się po krzakach. Róbcie to oficjalnie, tylko z głową - powiedziała na jednym z pierwszych zorganizowanych przez siebie obozów. Wtedy, w głębokim PRL, była to rewolucja, za którą pewnie mogła wylecieć ze szkoły. Niestety, eksperyment młodej pani profesor się nie powiódł: większość uczestników upiła się w sztok, a butelki walały się po całym kempingu. Więcej już tego nie powtórzyła, ale i tak miała opinię najbardziej liberalnego nauczyciela w historii ogólniaka. W 1980 r zaangażowała się w nauczycielską "Solidarność". Gdy w stanie wojennym licealiści demonstracyjnie przyszli ubrani na czarno, część nauczycieli chciało zawiadomić… prokuratora. Prof. Stawiszyńska stanęła po stronie uczniów. Nasz rocznik przyszedł do liceum tuż po rewolucji 1989 roku. Był to czas szybkich zmian, nie tylko zresztą sytuacji politycznej. Z zażenowaniem obserwowaliśmy, jak niektórzy nauczyciele, jeszcze do niedawna zbratani z propagandzistami PZPR, nagle przybierają chrześcijańskie piórka. I nadal dbają o jedynie słuszne wychowanie młodzieży, tyle że już nie ateistyczne, lecz katolickie. Na tym tle, prof. Maria Stawiszyńska pozostawała sobą. Parafrazując słowa Herberta, pokazywała jak "iść wyprostowanym wśród tych, co na kolanach". Bo mimo upadku komunizmu, wielu z klęczek nie chciało wcale wstawać. Zmienili sobie tylko ołtarzyki. Może brzmi to trochę patetycznie. Ale jeśli miałbym wskazać nauczyciela, który ukształtował moje życie, wskazałbym właśnie na prof. Stawiszyńską. Czego mnie nauczyła? Całkiem nieźle geografii, ale większość nazw rzek i znaczna część stolic już dawno wywietrzała z głowy. Zapomniałem też, jak się rysuje z pamięci mapę Polski (prof. Stawiszyńska była chyba jedyną nauczycielką w kraju, która wymagała tej umiejętności do zaliczenia przedmiotu!). Nie zapomniałem (mam nadzieję) trzech ważnych rzeczy, których Pani Profesor uczyła nas nie słowami, ale swoją życiową postawą. Po pierwsze, że trzeba mieć dystans (najlepiej ironiczny) do siebie i świata. Po drugie, że w życiowych wyborach warto być wiernym sobie, nawet jeśli innym to się nie podoba. Po trzecie, że trzeba stać po stronie tych, którzy mają rację, a nie tych, którzy mają siłę. Bo to się jakoś w ostatecznym rozrachunku, kurcze, opłaca. I choć za naszych czasów nie miała już tyle zapału, żeby urządzać (tak jak starszym rocznikom) nieustanne włóczęgi po Polsce i prowadziła nas częściej na moniecką oczyszczalnię ścieków niż szlakami Tatr czy Bieszczadów, do dziś pozostała dla nas przewodnikiem.

W imieniu swoim i klasy IV A - Marcin Dzierżanowski

© 2006 Copyright by www.preciousone.prv.pl | autor - precious one