Bycie nauczycielką nie było moim marzeniem... Rozmowa z Bernadettą Drewnowską- nauczycielką fizyki w monieckim LO od początku jego istnienia, zastępcą dyrektora szkoły w latach 1986- 1988. W 1964 roku przyjechała Pani po raz pierwszy w Mońkach. Jak Pani tu trafiła? Moim rodzinnym miastem jest Szczebrzeszyn. Studia fizyczne ukończyłam w Lublinie na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej. Przez ostatnie dwa lata studiów byłam stypendystką Powiatowej Rady Narodowej w Mońkach, co, zgodnie z umową, musiałam później przez dwa lata odpracować. W Mońkach miałam zapewnioną pracę i mieszkanie. Przyjechałam tu w maju 1964 roku. Gdy wyszłam z pociągu, zobaczyłam osadę, która wyglądała jak budujące się nowe osiedle dużego miasta. Tyle że miasta jeszcze nie było... Było za to dużo kwitnących drzew, powstawały budynki liceum i internatu oraz blok przy Tysiąclecia, w którym miałam mieszkać. Pierwszy dzień mojego pobytu, a była to niedziela, spędziłam sama. Gdy wyszłam na spacer nie spotkałam żadnej osoby, bo wszyscy siedzieli w domach! Ale krótka wycieczka po przyszłym mieście pozwoliła mi się zorientować, że jest tu wszystko, co do życia potrzebne. Kościół, urzędy, dwie szkoły podstawowe, szpital, poczta i apteka (w prywatnych domach przy Białostockiej), lecznica dla zwierząt, księgarnia, kilka sklepów spożywczych, a nawet kawiarnia "Kukułeczka", gospoda "Podlasianka" i kino Sputnik. Na stałe przyjechałam do Moniek w sierpniu 1964 roku. Zostałam życzliwie przyjęta przez dyrektora LO Pana Szymona Chilińskiego. Do rozpoczęcia roku organizowałam pracownię fizyczną i pomagałam w przygotowywaniu szkoły do uroczystego otwarcia. Potem pierwszy kontakt z młodzieżą - niewiele ode mnie młodszą. I myśl: "najbardziej beztroskie lata mam już za sobą". Otwarcie liceum- szkoły, która nobilitowała tę małą miejscowość- to było wielkie lokalne święto. 1 września 1964 roku do Moniek przybyli przewodniczący rady państwa, minister oświaty, władze wojewódzkie, powiatowe i przede wszystkim nasi przyszli uczniowie. A potem nastąpiły dni nauki zawodu, bo studia podobnie jak dziś- nie przygotowywały dobrze absolwentów do bycia nauczycielem. Start w zawodzie ułatwiły mi cenne uwagi dyrektora szkoły i "podglądanie" koleżanek i kolegów nauczycieli. Nie chciała Pani wyjechać po odpracowaniu stypendium? Planowałam powrót w rodzinne strony. Los zadecydował inaczej- w Mońkach spotkałam Miłość mojego życia i zostałam do dzisiaj Jest Pani najdłużej pracującą nauczycielką w monieckim liceum. Czy widzi Pani różnicę między dzisiejszą młodzieżą, a tą sprzed kilkudziesięciu lat? Największą różnicę dostrzega się w wyglądzie zewnętrznym. Kiedyś obowiązywały granatowe fartuchy z białym kołnierzykiem... Od 1975 roku uczniowie mogli nosić dowolny strój, ale zawsze schludny. Obowiązkowa była tarcza. Wychowawca był odpowiedzialny by chłopcy nie nosili zbyt długich włosów, a dziewczęta włosów pokręconych i biżuterii. O malowaniu włosów, twarzy czy paznokci nie było nawet mowy! Wydaje mi się, że w tamtej młodzieży było mniej agresji, więcej kultury osobistej, szacunku dla nauczyciela. Panowała większa dyscyplina, było mniej przywilejów. Oczywiście, nie było "szczęśliwego numeru", zgłaszania nieprzygotowań, "dni bez jedynek". Ucieczki z lekcji nie były tak nagminne jak obecnie. Ale, niezależnie od epoki, młodzież ma wszystkie cechy i przywary młodości. Na pewno miała Pani uczniów, z których jest Pani dumna... Nasze liceum ukończyło wielu wspaniałych, zdolnych i pracowitych młodych ludzi. Wielu z nich starałam się odkryć wspaniały świat fizyki. Najbliżsi są mi ci, którzy wykazali szczególne zainteresowania przedmiotem, z którymi pracowałam dodatkowo w ramach koła fizycznego. Pięćdziesięciu trzech uczniów reprezentowało szkołę na olimpiadzie fizycznej, a dwóch z nich (Jarek Łuszcz i Andrzej Gilewski) zostało laureatami zawodów centralnych. Mile wspominam także tych, którzy byli w klasach z moim wychowawstwem. Co jaki czas spotykam się z częścią z nich. Trudno wymienić nazwiska tych, z których byłam dumna. A jak bawiła się młodzież dwadzieścia - trzydzieści lat temu? Większość imprez rozrywkowych odbywała się w szkole, źle widziany był udział uczniów w zabawach pozaszkolnych. Nieznane były połowinki i osiemnastki. Szkolne zabawy odbywały się na sali gimnastycznej przy zapalonych światłach i w obecności nauczycieli. Czasami odbywały się zabawne turnieje klas, a później coroczne "licealia". Pamiętam też wiele wyjazdów do teatru. No i chyba najważniejsze pytanie, choć zadane na samym końcu. Dlaczego wybrała Pani zawód nauczycielki? Bycie nauczycielką nie było moim marzeniem. Dlatego rodzice wysłali mnie do liceum ogólnokształcącego a nie pedagogicznego. Potem bardzo chciałam studiować, a że mam umysł raczej ścisły, wybierałam między kierunkami na których królowały nauki matematyczno-fizyczne. Dobrze przygotowana przez liceum wiedziałam, że zdam egzamin na fizykę i że zostanę przyjęta. Ale nadal nie chciałam zostać nauczycielką- marzyła mi się praca naukowa. Jednak na pierwszej praktyce pedagogicznej uczenia zaczęło mi się podobać. Może właśnie wtedy odczułam powołanie do zawodu. No a stypendium przypieczętowało ten fakt. Rozmawiały: Urszula Kuczyńska, Katarzyna Zasłona, Justyna Gajewska | |
© 2006 Copyright by www.preciousone.prv.pl | autor - precious one
|